Chief Whip,
The Poles did not like that and slaughtered them because of that. And our most respected DPWES thinks it was a good thing to do.
Where did i say it was a good thing? You're seeing things again.
Which is why you felt the sudden urge to use apologetic talk to excuse the atrocities as committed by your beloved Poles.
No, that's what you're doing, by trying to excuse what happened to
Poland - one of the most brutal occupations in history - at the hands of your beloved Germans. Polish atrocities pale into comparison with what the Nazis did. You can't push shit up hill.
What a bunch of complete utter nonsense – where in the bloody hell do you derive that from. Please state where I said that in the article, your rebuttal and sources used. This will be dealt with soon and quick, no mercy for the liars and manipulators of history.
Take it easy old timer, I don't want to force you to an early grave. But anyway, you said...
"Rob S., my dear fellow, I hope you learned something from this article and I would urge to ignore Polish children such as “HETMAN” who blabs about ‘respect’ while he should hold his mouth when it comes down to respect. He has already apologised on several occasions for his clearly naïve and utterly childish anti-German/lying behaviour, but he has still a lot to learn."
You're obviously saying that I basically bullshit when I criticize the Nazis and their policies. This tells me you're having serious problems dealing with Nazi crimes, which I like to highlight for the benefit of all on this wonderful site.
Anyway, read this article. It's from the a respected Polish magazine called Polityka, which has published several pieces on Polish war crimes recently. Obviously, it's in Polish. But hey, since you're such a smart ass, then you shouldn't have a problem getting this translated, right? I can't be shagged. And since I'm debating you in English, then you should make some kind of an effort as well.
I think that you'll find this is a very informative and balanced work. Enjoy...but make sure you view it in Polish, otherwise you'll get numbers and funny text...
Nikt nas nie chciał...
Kiedy wspomina się o dramacie Niemców wysiedlonych po drugiej wojnie światowej, większość badaczy myśli o polskich ziemiach zachodnich. Również środowiska niemieckie, mówiąc o "wypędzonych", odnoszą ten termin do mieszkańców Wrocławia, Gdańska, Szczecina... O wiele mniej wiadomo na temat exodusu Niemców z Warszawy czy Łodzi, a trzeba pamiętać, że styczeń 1945 roku był końcem często wielowiekowego osadnictwa niemieckiego w Polsce centralnej.
Historia tego osadnictwa sięga wczesnego średniowiecza. Już w czasach pierwszych Piastów na te tereny ściągali przybysze zza zachodniej granicy państwa polskiego. Osiedlali się głównie w miastach, niektóre z nich zdominowali. Z czasem osadnicy polonizowali się, a język niemiecki zanikał. Nowa fala osadnictwa pojawiła się w latach 20. XIX stulecia. Wtedy to na ziemie centralnej Polski przybyła rzesza kolonistów ze wschodnich części Królestwa Prus.
Fachowcy
Osiedleńcy byli cenionymi fachowcami, szczególnie w zakresie przemysłu lekkiego i włókiennictwa. Niektórzy dorobili się wielkich fortun; legendarny wręcz stał się majątek Scheiblerów, łódzkiej rodziny fabrykantów. Spora grupa Niemców osiedlała się również na wsiach. Proces ten został dostrzeżony nawet w literaturze pięknej. "Trzej Hammerowie obchodzili wzgórze wytykając dookoła niego plac kwadratowy, mający ze dwie morgi przestrzeni. [...] Za nimi podążał tłum starszych kolonistów, mężczyźni odkryli głowy i gromada idących zaintonowała hymn uroczysty: Warownym grodem jest nasz Bóg, Broń nasza i potęga..." - tak Bolesław Prus opisywał w Placówce moment zakładania nowej wsi przez kolonistów niemieckich.
Przez prawie sto lat osadnicy stali się integralną częścią tych ziem. Zajmowali się głównie rzemiosłem, zakładali młyny, budowali wiatraki, kuźnie, choć nie brakowało wśród nich i zwykłych rolników. Wielu się spolonizowało, lecz byli i tacy, którzy zachowali swoją odrębność. Według danych z 1939 roku, na terenie Polski mieszkało około 750 tysięcy ludzi, których językiem ojczystym był niemiecki. Najwięcej w Poznańskiem oraz w Łodzi oraz kilku okolicznych miastach: Zgierzu, Ozorkowie i Pabianicach, gdzie Polacy pochodzenia niemieckiego stanowili około 1/3 ogółu mieszkańców. Aż do wybuchu II wojny światowej nie było ostrych konfliktów z ludnością rdzennie polską.
- Kiedy byłem dzieciakiem, moje pochodzenie specjalnie mnie nie obchodziło - wspomina Alfred Reiter, przedwojenny mieszkaniec Zgierza. - Liczyło się tylko to, że mieszkaliśmy na Nowym Mieście i ganialiśmy tych z Przybyłowa. A to, że w niedzielę chodziłem na msze do zboru przy ulicy Długiej, a nie do kościoła św. Katarzyny, specjalnie nie utrudniało mi życia.
Na krótko przed wybuchem wojny w 1939 roku Reitera powołano do wojska. - Służyłem w 1. kompanii 37. pułku piechoty - wspomina. Walczył w bitwie nad Bzurą. Później, podczas wycofywania się w kierunku Kutna, dostał się do niemieckiej niewoli. Przez kilka miesięcy pracował jako niewolnik w fabryce pod Skierniewicami. Tam podpisał folkslistę. - I zrobili mnie Niemcem - mówi.
Kiedy wybuchła wojna, z dnia na dzień dotychczasowi sąsiedzi stawali się zajadłymi wrogami. Podziały nieraz przebiegały w rodzinach. - Babka mojego męża była Niemką, mieszkała w Zgierzu razem z córką - opowiada zgierzanka Anna Kaźmierska. - Na wieść o bombardowaniu Warszawy mąż poszedł do nich w nocy i powybijał im wszystkie szyby. Powiedział, że od tej pory nie są już rodziną.
Okupacyjna codzienność
"Natychmiast usunąć polskie napisy z szyldów firmowych i sklepów i zastąpić je napisami w języku niemieckim" - głosiło pierwsze zarządzenie niemieckiego Prezydenta Policji miasta Łodzi, wydane 7 listopada 1939 roku. Ludności polskiej zakazano też, między innymi, noszenia mundurów byłych polskich związków młodzieży i szkół. Mundury mogły być przerobione na ubrania cywilne przez usunięcie odznak i zmianę guzików. Wojskowym, funkcjonariuszom policji ochronnej i wszystkim Niemcom, których stanowiska służbowe były rozpoznawalne po ich umundurowaniu, Polacy musieli usuwać się z drogi na chodnikach i jezdniach.
- Z dnia na dzień zapomnieli języka polskiego - wspomina Anna Kaźmierska. - Miałam przed wojną przyjaciółki Niemki. Kilka dni po wkroczeniu armii niemieckiej przestały się do mnie odzywać. Choć byli i tacy Niemcy, którzy nadal uważali się za obywateli polskich.
Wszystkich mieszkańców o niemieckich korzeniach władze okupacyjne zaliczyły do folksdojczów. Polscy Niemcy nie protestowali. Przeciwnie, w większości z aprobatą przyjęli rozporządzenie władz okupacyjnych, przyznające im, tak jak i Niemcom przybyłym z Rzeszy, uprzywilejowany status.
- Szczególną gorliwość w gnębieniu Polaków wykazywali miejscowi Niemcy, poprzednio lojalni na ogół obywatele Polski. To oni wskazywali władzom, kto łamał rozporządzenia władz - wspomina po latach Antoni Piaskowski ze Zgierza.
Centralną Polskę podzielono. Poznańskie i okręg łódzki włączono do III Rzeszy jako tak zwany Kraj Warty, resztę do Generalnej Guberni. Sytuacja ludności polskiej była różna po obu stronach. W Kraju Warty zdecydowanie cięższa. Polaków, podobnie jak ludność żydowską, pozbawiano własności. Niemcy konfiskowali majątki ziemskie, sklepy, a nawet majątek ruchomy. Młodych masowo wywożono na roboty przymusowe.
Od 1941 roku w Generalnej Guberni oraz Kraju Warty osiedlano ludność niemiecką ze wschodu: z Rosji, Ukrainy i państw bałtyckich. - Do miasta i okolicznych wiosek ściągnięto kolonistów - wspomina Antoni Piaskowski. - Nie zawsze uważali się za rdzennych Niemców, słabo znali język niemiecki. Osiedlano ich w lepszych domach zabranych Polakom lub większych gospodarstwach na wsiach.
W miastach tworzono tak zwane Deutsche Mittelstelle - ośrodki przesiedleńcze. W nich przebywali osiedleńcy do czasu przydzielenia im mieszkań. Tak było aż do 1945 roku.
Zemsta
W miarę zbliżania się frontu Niemcy pokornieli i próbowali nawiązać kontakty z Polakami oraz zyskać ich sympatię i obronę.
- Zaczynało się od pozdrowień po polsku, wciągania do rozmowy - relacjonuje Antoni Piaskowski. - Wyrażano współczucie, narzekano na wojnę i jej skutki. Nawiązywano do przelotu bombowców oraz skutków bombardowań Reichu i cierpień narodu niemieckiego. Bardziej poufali wyklinali Hitlera i Rejchsdojczów [Niemców z Rzeszy], im przypisując całe to nieszczęście. Dyskretnie proponowano drobne usługi, nabycie papierosów, żywności, lekarstw. Umożliwiano Polakom słuchanie radia. Z takiego nasłuchu dowiedziałem się o tragicznej śmierci generała Władysława Sikorskiego. Szczególny niepokój wykazywali ci nieliczni z małżeństw mieszanych, którzy z tchórzostwa lub dla doraźnej korzyści wyparli się swego pochodzenia, podpisując folkslistę IV kategorii - najniższą. Ci byli szczególnie pogardzani przez resztę społeczeństwa.
Niemcy przypominali, że to ich rodacy zorganizowali w Zgierzu przemysł włókienniczy, dając Polakom pracę i zarobek, że w czasie I wojny światowej cesarz Rzeszy Wilhelm II "wspaniałomyślnie" obdarował nas wolnością. - Biadolili na naszą niewdzięczność i brak realizmu w 1939 roku - wspomina Antoni Piaskowski. - Naiwnie dowodzili, że upór Becka i Mościckiego w sprawie odstąpienia Niemcom wąskiego korytarza na Pomorzu stał się przyczyną tej nieszczęsnej wojny.
W drugiej połowie stycznia 1945 roku Armia Czerwona zajęła Warszawę i Łódź. Dla Polaków skończyła się okupacja, dla Niemców zaczęła się gehenna. - Dzień przed wkroczeniem Sowietów [20 stycznia] przyszedł do nas znajomy Niemiec z sąsiedniej wsi - mówi Jan Ekiel mieszkający wtedy we wsi Wólka Strońska niedaleko Rawy Mazowieckiej. - Mama dała mu jeść i naszykowała spanie w sieni. Nazajutrz rano we wsi pojawili się pierwsi żołnierze sowieccy. Kiedy ten usłyszał rosyjską mowę, uciekł do obory i strzeli sobie w pierś. Żołnierze usłyszeli strzał. Wpadli na podwórko i do domu. Ja ze strachu ukryłem się pod łóżkiem. Ojca ustawili pod płotem i chcieli zastrzelić. Sytuację uratowała moja babcia, z pochodzenia Rosjanka. Zaczęła rozmawiać z oficerem i tłumaczyć, że my nie Niemcy, tylko Polacy. Udobruchali się i zabrali nam jedynie krowę i cały zapas spirytusu. Jak powiedział oficer, mogliśmy uważać się za szczęściarzy.
Lata okupacji zrobiły swoje. Nienawiść skupiła się na tych Niemcach, którzy nie zdążyli uciec przed wkraczającą Armią Czerwoną bądź nie chcieli wcale wyjeżdżać, bo czuli się u siebie. - Ludzie rabowali niemieckie sklepy i mieszkania wraz z krasnoarmiejcami - wspomina Anna Kaźmierska. - Do dziś pamiętam widok, jak szłam ulicą rano, dzień albo dwa po wyzwoleniu. Minął mnie mój znajomy, który dźwigał na plecach naręcze bielizny i materiałów zrabowanych z jakiegoś składu. Razem z siostrą poszłyśmy do mieszkania naszego majstra Niemca. Nie wpuścił nas. Stanął tylko blady jak ściana w korytarzu i powiedział: "Idźcie stąd, idźcie". Z głębi mieszkania słychać było rosyjską mowę. Więcej go nie widziałam i nie wiem, co się z nim stało.
Niewielu stawało w obronie Niemców. Rabunki były na porządku dziennym. Nierzadko sprawcy pozostawiali swe ofiary ogołocone nie tylko z dobytku, ale i z ubrania. Dochodziło też do morderstw. - W nocy przyszliśmy do domu niemieckiego wójta - opowiada chcący zachować anonimowość mieszkaniec wsi Balków niedaleko Łęczycy. - Był sam, bo jego rodzina uciekła już wcześniej. Znaleźliśmy kilku maruderów armii niemieckiej. Byli zziębnięci i słabi. Zastrzeliliśmy wszystkich, a ciała wrzuciliśmy do pobliskiego stawu. Ja zabrałem wójtowi buty.
Ostatni akt dramatu dopełniła konferencja w Poczdamie w sierpniu 1945 roku. Wówczas zdecydowano o wysiedleniu ludności niemieckiej z terenów Polski, Czech i Węgier. Do 1948 roku wysiedlono z Polski około 2,7 mln Niemców. Przede wszystkim z Prus Wschodnich oraz Pomorza i Śląska. Jednak deportacje dotknęły także byłych obywateli polskich narodowości niemieckiej, którzy w czasie okupacji z takich czy innych względów podpisali folkslistę. - Niektórzy śmiali się z nich - wspomina Anna Kaźmierska. - "Macie swoją Rzeszę", mówili. "Tak wam tu u nas źle było, to teraz jedźcie do swoich".
Repatriacjami ludności niemieckiej z Polski zajmowali się Brytyjczycy. Ustalono cztery główne trasy wysiedleń. Pierwsza prowadziła drogą morską ze Szczecina do Lubeki. Trzy pozostałe lądem: z Kaławska (Węglińca) do Alwersdorfu, Marientalu i Friedlandu. Jednak tułaczka wysiedlonych nie skończyła się wraz z przybyciem do okupowanych Niemiec.
- Nikt nas nie chciał - opowiada Alfred Reiter, mieszkający obecnie pod Hanowerem. - W Polsce nie mogłem pozostać. Nie dosyć, że folksdojcz, to jeszcze żołnierz Wehrmachtu. Tam czekałby mnie tylko stryczek. Z kolei w Niemczech wszyscy, nawet moja żona i dzieci, nieraz wypominali mi... polskość.
Podłódzka wieś Rosanów. Na zniszczonym leśnym cmentarzu przy jednej z bocznych ulic stoi dwumetrowy, drewniany krzyż. Ustawili go pierwsi niemieccy koloniści, którzy przybyli w te strony około 1820 roku. Dziś nie ma już w Rosanowie Niemców, nie zachowały się ich gospodarstwa, wiatraki i domy, które wybudowali. Pozostał po nich tylko ten krzyż, niemy świadek historii skazanej na zapomnienie.